Pierwszy z nich polega na tym, że zakładam, iż mogę zaradzić problemowi alkoholika na własną ręką, zupełnie go w to nie angażując. Alkoholik traci pracę, więc utrzymują go bliscy, spłacają jego długi, płacą odszkodowania za wyrządzone przez niego szkody, robią zakupy, gotują mu, opiekują się nim, zwłaszcza kiedy wypije. Tłumaczenia w kontekście hasła "zapije" z polskiego na angielski od Reverso Context: Niech się zapije w zapomnienie i zdechnie w niełasce na ulicy. Neil Postman, Zabawić się na śmierć. Dyskurs publiczny w epoce show-buisnessu, przeł. Lech Niedzielski, wstęp Maciej Mrozowski, Warszawa 2002. Neil Postman (ur. 8 marca 1931, zm. 5 października 2003) – amerykański filozof, medioznawca, krytyk kultury, profesor w Katedrze Kultury i Komunikacji Społecznej na Uniwersytecie Nowojorskim. cash. To, że cię kocham, nie daje ci prawa, byś mnie krzywdził. Jeśli spróbujesz, będę się bronić wszelkimi sposobami, włącznie z separacją. Niestety są jeszcze księża, którzy powiedzą: „Bóg zesłał ci tego męża, więc cierp, błagaj, by cię nie bił, ale nie wzywaj policji, nie decyduj się na separację”. Mylą w ten sposób miłość z naiwnością. Tymczasem miłość jest nie tylko szczytem dobroci, ale też szczytem mądrości - podkreślał podczas konferencji pt. „Co oznacza twarda miłość wobec osoby uzależnionej” ks. dr Marek Dziewiecki, psycholog, specjalista w dziedzinie profilaktyki i terapii uzależnień. Spotkanie, które odbyło się w siedleckiej szkole „Novum”, zorganizowało stowarzyszenie na rzecz osób dotkniętych chorobą alkoholową, narkomanią i hazardem „Szansa”. Podczas konferencji padło wiele słów obalających tak chętnie powtarzany przez niektórych polityków i media mit, że Kościół toleruje przemoc w rodzinie. Ks. M. Dziewiecki wyraźnie zaznaczył, iż osoba pokrzywdzona, a w polskich realiach jest nią najczęściej żona, którą uzależniony od alkoholu mąż bije i dręczy psychicznie, ma prawo do skutecznej obrony. - Nie wolno mylić miłości z naiwnością. Choroba alkoholowa i inne uzależnienia wystawiają na próbę wszystkich członków rodziny. Łatwo wtedy o postawy skrajne: bierne poddanie się krzywdom wyrządzanym przez pogrążonego w nałogu lub reagowanie podobną agresją oraz wycofaniem miłości. Niezwykle trudno natomiast o zajęcie postawy dojrzałej, czyli o wyrażanie miłości do alkoholika w sposób dostosowany do jego sytuacji oraz do zachowania - zauważył prelegent, który swoje wystąpienie zaczął od przypomnienia definicji miłości. Kochać dojrzale - Kochać to tak się odnosić do drugiej osoby, by jej chciało się przy mnie żyć. Ta reguła odnosi się jednak do sytuacji tzw. normalnych, dojrzałych. Zasada ta może nie zadziałać, gdy jedno z małżonków znajduje się w kryzysie, czyli jest uzależnione - zastrzegł ks. M. Dziewiecki, przybliżając cechy dojrzałej miłości. Jest ona bezwarunkowa, nieodwołalna, okazywana z bliska, ofiarna, a przede wszystkim mądra. Dlatego tak trudno kochać egoistów, ludzi prowadzących podwójne życie, zaburzonych psychicznie, alkoholików, narkomanów. - A człowiek uzależniony to ktoś, kto zakochał się w śmiertelnym wrogu. Jest to niewyobrażalnie silnie zniewolenie, samo nie przeminie. Nasza miłość jest wtedy wystawiana na największą próbę, wręcz heroiczną. W sposób spontaniczny grożą nam wtedy postawy skrajne: naiwne litowanie się nad uzależnionym i wycofanie miłości wobec niego. Tymczasem dojrzałe uczucie jest działaniem wyrażającym się w konkretnych słowach oraz czynach, dostosowanym do sytuacji i postępowania drugiej osoby - tłumaczył ks. Marek. Nie mylić z naiwnością Jak dojrzale kochać alkoholika czy narkomana? Pierwszym krokiem jest poznanie mechanizmów choroby. - Jak już wspomniałem, człowiek uzależniony to ktoś, kto dosłownie śmiertelnie „zakochał się” w substancji chemicznej, która obiecuje łatwe szczęście, oszukuje, uzależnia i zabija. Jednocześnie to ktoś, kto nie rozumie samego siebie, kto nałogowo oszukuje samego siebie, wmawiając sobie, że nie jest uzależniony i nie ma problemu z alkoholem czy narkotykiem. Poza tym to mistrzowie w manipulowaniu najbliższym środowiskiem po to, by tworzyć sobie komfort sięgania po używki. Odwołując się do różnych form nacisku i szantażu, próbują doprowadzić do sytuacji, w której obowiązuje zasada: „Ja sięgam po substancje uzależniające, a inni mnie chronią, usprawiedliwiają, ukrywają przed sąsiadami i policją” - tłumaczył duchowny. - Bliscy modlą się, cierpią, licząc, że bliski w końcu dostrzeże ich dobre serce i się zmieni. Inni próbują interweniować, lecz zwykle robią to za późno, niedojrzale i naiwnie. Alkoholika czy narkomana trudno kochać, gdyż staje się śmiertelnym wrogiem samego siebie. Nie chce żadnej pomocy. Czy taką osobę można kochać? Można, bo miłość jest genialna - stwierdził ks. Marek. Jego zdaniem czytelnym wzorcem dojrzałej, mądrej miłości jest przypowieść o odchodzącym synu i mądrze kochającym ojcu (por. Łk 15,11-32), który potrafi kochać swoje dziecko ulegające iluzjom łatwego szczęścia. Nawet w tak dramatycznej sytuacji, jaką jest odejście syna, nie cofa swej miłości, ale też nie udziela mu pomocy. Nie jest okrutny, ale też nie jest naiwny. Dlatego pozostawia błądzącego własnemu losowi. Gdyby ojciec przestał go kochać, to syn nie miałby do kogo wrócić. Gdyby natomiast udzielał mu pomocy i brał na siebie konsekwencje jego błędów, to jego dziecko nie miałoby powodu, by się zastanowić nad własnym postępowaniem i dokonać przemiany życia. Syn z przypowieści korzysta z mądrej miłości ojca, zastanawia się i podejmuje decyzję o całkowitej zmianie życia. Staje się synem powracającym. Teraz dopiero rozumie, że ojciec nigdy nie przestał go kochać, oraz że robił to naprawdę dojrzale. Kochać człowieka uzależnionego to najpierw dokładnie poznać jego dramatyczną sytuację. - Wtedy dopiero rozumiemy, że dojrzała miłość polega na stosowaniu zasady: „ty nadużywasz alkoholu czy sięgasz po narkotyk, ty ponosisz wszystkie konsekwencje twego zachowania”. To konieczny warunek uznania prawdy o sobie i podjęcia przez uzależnionego terapii. Stosowanie powyższej zasady musi być jednak bardzo konkretne. Oznacza to na przykład, że żona nie podaje posiłków, jeśli uzależniony wydał pieniądze na alkohol, nie pierze jego pobrudzonych ubrań ani nie usprawiedliwia jego nieobecności w pracy, gdy jest nietrzeźwy. Rozumie bowiem, że lepiej jest, by był głodny czy nawet stracił pracę, niż miałby stracić życie na skutek trwania w chorobie alkoholowej czy narkomanii - mówił ks. Marek. Ocalenie w cierpieniu Tak pojmowana dojrzała miłość nie jest zwykle możliwa, jeśli współmałżonek czy inne osoby z najbliższej rodziny pozostają sam na sam z alkoholikiem bądź narkomanem. Uzależniony bywa wtedy agresywny, a nawet groźny. Potrafi znęcać się fizycznie i psychicznie, kłamać, manipulować, szantażować lub wzbudzać litość. - Realizowanie zasady kompetentnej miłości wymaga wyjścia z ukrycia, by poszukać wsparcia na zewnątrz. W polskich warunkach skutecznym rozwiązaniem okazuje się kontakt z grupami samopomocy, jak np. Al-Anon i Kluby Abstynenta. Pożyteczny jest kontakt z duszpasterzem. Czasem konieczna bywa też pomoc urzędu gminy, psychologa, prawnika i policji. Jednak nawet wtedy może się okazać, że ze względu na agresję uzależnionego nadal nie jest możliwe stosowanie reguł kompetentnej miłości. Jedynym rozwiązaniem staje się rozstanie - stwierdził, ostrzegając, iż trwanie latami przy uzależnionym, który znęca się nad najbliższymi i nimi manipuluje, okazuje się cierpieniem mającym destrukcyjny wpływ na rodzinę, a nie przynosi żadnej zmiany w postawie chorego. Co więcej, pozwala mu trwać w nałogu. Mamy wówczas do czynienia nie z miłością, lecz naiwnością. Ze względu na system iluzji i zaprzeczeń alkoholika czy narkomana nie wzruszy i nie przemieni cierpienie innych ludzi. Może go ocalić jedynie jego własne cierpienie. Bolesna konieczność - Jednak w tego typu skrajnej sytuacji fizyczne odejście od osoby uzależnionej nie oznacza wycofania miłości. Nie jest też przejawem okrucieństwa czy zemsty, ale bolesną formą dojrzałej miłości wobec osoby, która krzywdzi siebie i innych. Jeśli technicznie jest to możliwe, można zdecydować się najpierw na rozstanie czasowe. Może ono okazać się wystarczające, by uzależniony uznał, że ma problem i podjął terapię. Gdy takie rozwiązanie - zwykle ze względów mieszkaniowych i finansowych - nie jest możliwe, to koniecznością okazuje się rozstanie usankcjonowane formalnie - podkreślił prelegent, tłumacząc, iż dla osób, które zawarły małżeństwo sakramentalne, rozwiązaniem jest separacja przed sądem kościelnym. Nie zrywa ona więzi małżeńskiej, nie łamie przysięgi małżeńskiej. - Kościół katolicki uznaje, że są sytuacje, w których wspólne życie i mieszkanie małżonków sprzeciwiałoby się dojrzałej miłości i odpowiedzialności. Miłość małżeńska jest bezwarunkowa. Ale tylko miłość. Nie jest natomiast bezwarunkowe wspólne mieszkanie, współżycie seksualne, wspólne wychowywanie dzieci, wspólnota majątkowa. To wszystko jest już warunkowe. Ma miejsce pod warunkiem, że obie strony odnoszą się do siebie z miłością i odpowiedzialnością. Obecnie mamy w Polsce sytuację prawną, w której separacja kościelna posiada także skutki cywilne. Dzięki temu współmałżonek może uzyskać podział majątku i alimenty - wyjaśnił ks. Marek, dodając, iż jeśli żona zmuszona jest do rozstania z alkoholikiem, to powinna powiedzieć samej sobie i uzależnionemu, że czyni to z miłości i odpowiedzialności, z nadzieją, że mąż zacznie się leczyć i zmieni postępowanie. Wtedy powrót do wspólnego życia stanie się możliwy. Masz prawo do obrony Kościół z całą powagą traktuje cierpienie krzywdzonego małżonka i dlatego przyznaje mu prawo do obrony. - W takich sytuacjach obowiązkiem katolickiego doradcy jest stanowcze przestrzeganie przed myleniem miłości z naiwnością. Niestety wciąż są duchowni, którzy mówią: „Bóg zesłał ci tego męża, więc cierp, błagaj, by cię nie bił. Ale nie wzywaj policji, nie decyduj się na separację, okazuj serce, a może go wzruszysz”. Nie wzruszy! Bo ten człowiek jest chory! Nie reaguje na cierpienie bliskich. Dlatego żona, której mąż jest uzależniony, ma prawo do skutecznej obrony. Tego uczy nas Jezus, gdy w czasie przesłuchania przed arcykapłanami żołnierz uderza Go w twarz. Broni się wtedy stanowczo: „Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?” (J 18,23). Czyni tak dlatego, że w tym przypadku zgoda na krzywdę i cierpienie byłaby naiwnością - oświadczył ks. M. Dziewiecki, akcentując, iż Kościół, wierny Jezusowi, daje skrzywdzonym prawo do obrony włącznie z separacją. - Niektórzy księża udają, że tego nie wiedzą. Niestety my, duchowni, zawiniliśmy pod tym względem. Przez lata myliliśmy miłość z naiwnością i za to przepraszam. Chrześcijaństwo nie ma nic wspólnego z tolerowaniem zła, z naiwnym cierpieniem czy choćby pośrednim aprobowaniem jakiejkolwiek formy przemocy czy krzywdy - dodał stanowczo. Czy alkoholik może być zbawiony? Ks. Marek przyznał, że często słyszy obawy, że twarda miłość może doprowadzić do śmierci, tzn. uzależniony zapije się lub zaćpa, przez co bliscy będą mieli go na sumieniu. Tymczasem tylko taka miłość daje szansę na ocalenie. Duchowny otrzymuje także wiele listów, telefonów z pytaniem, czy alkoholik lub narkoman, który umiera nagle, może być zbawiony. - Taka osoba wcale nie musi iść do piekła. Nie wiemy, co się dzieje w procesie umierania. Tylko Bóg zna serce człowieka. Dlatego każdy ma szansę na zbawienie - tak brzmiała konkluzja spotkania. JKDEcho Katolickie 23/2015 opr. ab/ab Copyright © by Echo Katolickie Uzależnieni mają tendencję do manipulacji, stwarzania pozorów, że nie dzieje się nic złego oraz ciągłego snucia planów na przyszłość dla uspokojenia najbliższych. Robią wszystko, aby nie dać po sobie poznać, że coś jest nie tak. Jednak wraz z postępem uzależnienia ciężko jest to całkowicie ukryć. Zaczynają się problemy finansowe, rozdrażnienie, depresja, pogorszenie relacji z rodziną oraz znajomymi, a także problemy zdrowotne. I to jest dobry temat do rozmowy. Pomoc dla alkoholika to otwarte mówienie o problemie. Ważne, aby bliscy ujawniali swoje uczucia związane z piciem ich np. męża czy brata. Zaprzeczenia i iluzje pomagają alkoholikowi utrzymać chorobę. Mówienie o niej głośno powoduje u niego dyskomfort. Pomóc także może wyciagnięcie konsekwencji. Nieraz będzie to zabranie kluczy od domu lub zgłoszenie na policję, jeśli jego zachowanie wykracza poza normy społeczne. Alkoholik MUSI mieć konsekwencje picia. Jeśli najbliższe środowisko stwarza mu komfort picia, to nie ma strat emocjonalnych, psychicznych, materialnych. Ta zdrowa pomoc będzie zatem trochę przewrotna. Regułą jest tutaj – jeśli kochasz – odmów, postaw granice, nie dawaj i pokaż, że nie zgadzasz się na jego zachowanie. On obieca ci złote góry. Jego poczucie winy jest ogromne. Jednak odpowiedź na wszystkie przeprosiny świata powinna być jedna: leczenie, terapia alkoholowa, poradnia leczenia alkoholizm – pomoc to nie szantażZdarza się, że, niesieni negatywnymi emocjami – złością i strachem podszytym bezsilnością, używamy argumentów, które zamiast pomóc alkoholikowi i zmotywować go do zaprzestania picia, wywołują w nim ogromne poczucie winy, napędzające nałóg. „Gdybyś mnie kochał, przestałbyś pić”, „Jeśli będziesz pić, odejdę”. Tymczasem emocjami, myślami i wolą pijącego rządzi alkohol, nie on poszukujemy sposobów, by pomóc alkoholikowi w domu. Powyższe działania – asertywność i stawianie granic, są konieczne, jednak najczęściej niewystarczające. Pamiętajmy, że alkoholizm jest chorobą i jak każda choroba wymaga specjalistycznego leczenia. Aby pomóc alkoholikowi wyjść z nałogu, konieczna jest cierpliwość i determinacja. Nałóg zaczyna się niewinnie… Zobacz, jak rozpoznać objawy alkoholizmu „Nie piję już od tygodnia. Z wyjątkiem wczoraj” (zasłyszane) 1. Aperitif Na zamkniętej terapii odwykowej i na stacjonarnej terapii, ale na etapie późniejszym, osobom uzależnionym nakazuje się pisanie prac na zadane tematy związane z zażywaniem substancji zmieniających świadomość. Należy napisać i poddać publicznej analizie wpływ zażywania na pracę/rodzinę/wartości. Język jest uznawany za podstawowe narzędzie zakłamujące mechanizm nałogu, przesadnie flirtujący z eufemizmem, nadmiernie idealizujący chwile uniesień i bagatelizujący dramatyczne skutki nadużywania alkoholu, narkotyków, leków. To więc język trzeba postawić w stan podejrzenia i oczyścić go z retorycznych zawijasów, utrefionych wymówek. Nie wolno pisać „piliśmy”, bo to przenosi odpowiedzialność z „ja” na jakieś „my”, nie wolno używać zwrotów „zrobiłem ćwiartkę”, „rozpracowałem pół litra”, „ i wtedy przyszedł czas na setunię”. Trzeba mówić wprost „100 mililitrów wódki”, „1000 mililitrów piwa”. Nie ma tam miejsca na erystyczne występy, erudycyjne popisy i barwne przygody dzielnych wojaków Szwejków. Wtedy dopiero istnieje cień szansy na zmierzenie się z prawdą. To dlatego najłatwiej mają ci, którzy na co dzień nie piszą nic poza wnioskami o zapomogę do MOPS-u. Piszą koślawo, niezdarnie, ale jednowarstwowo. Ci, którzy nawykli do ekwilibrystyki słownej, nierzadko zaliczają swoje wypracowania po kilka razy (czyli piszą od nowa i od nowa, aż zostanie zaakceptowane przez terapeutów). 2. Lufa Jerzy Pilch, stręczyciel językowy, uwodziciel i narcyz słowny, przyzwyczaił nas do rozbuchanej frazy, barokowo nabrzmiałej, domagającej się poklasku. A zatem mamy w „Pod Mocnym Aniołem” tyrady składające się na jedno wielkie epitafium dla alkoholu, requiem dla snu. „Chce się pan zapić na śmierć? – zapytał doktor Granada. Nie potwierdzam ani nie zaprzeczam – odparłem, ponieważ w żadnej sytuacji nie byłem w stanie zrezygnować z finezyjnej frazy. Za późno zrozumiałem, że nie jest to dar, ale przekleństwo. Każda rozmowa telefoniczna obracała mi się w powieściowy dialog, każde pozdrowienie w poetyczny aforyzm, każde pytanie o godzinę w teatralną kwestię. Mój złakniony wyższości, a może nawet nieśmiertelności język rządził mną. Byłem we władaniu języka, byłem we władaniu kobiet, byłem we władaniu alkoholu” – czytamy w „Pod Mocnym Aniołem”, które pełne jest efektownych bon motów („Ach, panie doktorze, ja wiem, przecież ja doskonale wiem, że nie można, pijąc, żyć długo i szczęśliwie. Ale jak można żyć długo i szczęśliwie bez picia?”). Kultura eufemizmuje alkoholizm, zatem i w książce Pilcha mamy wcale pokaźną część wypisów alkoholowych z kart światowej literatury. Obok Lowry`go, Dostojewskiego, Joyce`a mamy też rodzimą reprezentację prozatorskich promilowych uniesień. (Przykłady skatalogował swego czasu Józef Rurawski w książce „Wódko, wódeczko”.) Wszystko to jednak dotyczy chwili, kiedy jesteś w sztosie, w biegu, na fali. Jest pięknie, intensywnie i niezaprzeczalnie istotnie. Wciąż za mało jest tekstów o tym, co dzieje się po karnawale, gdy już zostaje na ziemi tylko zarzygane confetti. Pilch mimo wszystko nie rezygnuje z efekciarstwa, a happy end wieńczący całą fabułę jest nieprzekonujący. Poczucie wyższości głównego bohatera wyraża się także w określaniu wszystkich postaci własnymi przezwiskami, nazw własnych zamiast zwyczajowych. Przywilej opisywania, mówienia o innych staje się demiurgiczną rozkoszą (Królowa Kentu, Szymon Sama Dobroć, Kolumb Odkrywca). Inną narrację proponuje nam Wiktor Osiatyński. W „Rehabie” pisze konkretnie, trzecioosobowo, oszczędnym stylem. Tok rozumowania ma precyzyjny, nie meandryczny, nie błądzi po didaskaliach i erudycyjnych przypisach. „Lecz nie mógł tylko pisać. Musiał jeszcze żyć, zanosić to, co napisał , załatwiać różne sprawy, a także zbierać materiały do pisania, bo nie miał odwagi tworzyć z niczego. Gdy wychodził do świata, czuł się bezradny, zagubiony i zalękniony. Wtedy stosował swoje gry: zagadywanie, zabawę słowami, poczucie humoru”. Demaskuje i wypunktowuje błazeńskie strategie jakie stosuje alkoholik, by zagadać pustkę, która w nim ogromnieje z każdym przeżytym ciągiem i teatr, który uprawia dla siebie i otoczenia, by za wszelką cenę udowodnić, że jest normalny, taki jak inni. 3. Popitka Małgorzata Halber, postać telewizyjna, prezenterka, dziennikarka, felietonistka i rysowniczka, osoba uzależniona w styczniu 2015 roku wydała swój debiut pod tytułem „Najgorszy człowiek na świecie”. Autorkę z główną bohaterką łączy wiele: rodzinne miasto, wykonywany zawód, przybliżony wiek, kierunek studiów. Oczywiście nie należy przeprowadzać prostego znaku równości między dwiema postaciami, niemniej zostajemy ewidentnie zaproszeni do konwencji autobiograficznej. Recepcja książki podzieliła się wedle dwóch światopoglądów: „Napisała o czyś ważnym, więc nie należy tej książki traktować, abstrahując od jej tematu” i „Co z tego, że o czymś ważnym, jeśli literacko niedomagając”. A zatem? Jest to debiut o piciu i to o piciu kobiecym. Nie okraszonym opowieściami o ułańskiej fantazji stryja, który jechał po pijanemu fiatem w 1976 roku i jak natrafił na zamknięty szlaban to wysiadł, podniósł go i pojechał. Nie o kozackich setuniach na wieczorze kawalerskim i nie o libacji po wyjściu z wojska. Bo te picia są społecznie dozwolone. Kobieta natomiast w naszym bogoojczyźnianym kraju, kulcie maryjnym może ewentualnie czubkiem języka musnąć advocat przy niedzielnej kawce. Książka Halber jest o kobiecie, która pije i nie ma obrzękłej twarzy i w adresie wpisanego trzeciego peronu na dworcu w Krzyżu. Tylko o żeńskim, eleganckim uzależnieniu. I dlatego sięga się po tę książkę z ciekawością. Bo niewiele osób wie, że czystych, pełnokrwistych żuli jest wśród alkoholików kilka do kilkunastu procent. Cała reszta to pani ekspedientka ze sklepu, dyrektor firmy kosmetycznej i pani od religii. Ale najtrudniej radzą sobie ludzie o wysokim statusie społecznym i ilorazie inteligencji. Bo rzyganie z rana jakoś się z Kantem i Almi Decor nie rymuje. Główna bohaterka, Krystyna, postać bankietowa i lajfstajlowa o swoim przyjściu do państwowej poradni uzależnień powie tak: „Dla dziewczyny z prenumeratą «Przekroju», co popija czekoladę w Czułym Barbarzyńcy, pójście do takiej przychodni jest jak wycieczka do Suwałk bez karty do bankomatu i majtek na zmianę”. Powie także: „Jakbym nie mogła uwierzyć, że oto ja, Krystyna alkoholiczka i narkomanka w zielonych baletkach, z wyższym wykształceniem i szalonymi pomysłami, piekąca piękną szarlotkę, znająca słowo «indyferentny» i bawiąca konwersacją inteligentne osoby, zostałam zgarnięta najebana do suki wprost z asfaltu”. No właśnie. W „Najgorszym człowieku świata” traktuje się o wielu ważnych rzeczach. O tym, że alkohol jest akwarelą, która rozmywa za ostre kontury, gdy pojawiają się zbyt duże emocje. Że jest nagrodą po dobrze wykonanym zadaniu i pocieszeniem, gdy zadanie nie zostało wykonane albo zadaniem samym w sobie. Że alkoholik pije, gdy dzieje się źle, gdy dzieje się dobrze albo żeby coś się działo. Przede wszystkim jest to książka o tym, że alkohol pozwala na chwilę uciec od siebie i stuningować tożsamość na wynos („Wychodziłam i nagle z osoby typu depresyjna nastolatka na czarno, zamieniałam się w jakąś lwicę salonową, która przemawiała łaskawie i górnolotnie, i wszyscy myśleli, że jestem zarozumiała, podczas gdy ja w środku czułam, że mnie nie ma w ogóle, ewentualnie szukam swojej matki gdzieś po łąkach i mam trzy lata”). O tym, że człowiek uzależniony ma wdrukowany styl życia, jeden schemat i ten schemat zawarty jest w butelce, przy butelce, o butelce i wszystkich innych przypadkach. I nie potrafi pomyśleć nawet o tym, wyobrazić sobie, że „już nigdy ani kropli” („No i co teraz, kurwa? Mam zamienić imprezy piątek/sobota na spotkania anonimowych alkoholików i anonimowych narkomanów? Na Klub Rodzin Abstynenckich «Ostoja», gdzie mężczyźni w swetrach i kobiety w kozakach siedzą przy paluszkach?”). O tym, że w ramach systemu pomocy ludziom uzależnionym pomagają uzależnionym młodociane absolwentki psychologii, które przeczytały osiem podręczników i szesnaście artykułów, ale i tak wiedzą procent (promil) tego, co wie ten, który biegł bez kurtki w styczniu do monopolowego tuż przed zamknięciem. O nieadekwatności procedur i odrealnionych poradach w rodzaju „nie używaj perfum z alkoholem” albo „unikaj miejsc, w których piłeś i ludzi, z którymi piłeś”, bo każdy alkoholik pił z każdym i wszędzie, więc musiałby się wyprowadzić na Gobi. I że wszyscy są uśrednieni, że nie wolno być swoistym, bo nie ma ludzi, tylko przypadek oznakowany literą i numerem w światowym wykazie jednostek chorobowych. Wreszcie o tym, że alkohol jest jedną z danych, ale do równania pod tytułem: „muszę sobie zrobić lepiej czymś z zewnątrz” podstawić możesz inne zmienne: solarium, gry komputerowe, serial telewizyjny, dietę, seks. No właśnie. 4. Kac Jest to kawał żywego mięsa, temat niezaprzeczalnie ważny i wciąż za mało obecny w wersji nie ucukrowanej. Natomiast w wypadku książek tego typu dzieje się z czytelnikiem to, co z widzem oglądającym występ niewidomego śpiewaka – staje się zakładnikiem kontekstu, zakładnikiem tematu. Bo mimo wszystko książka Małgorzaty Halber, choć sprawna językowo, nie jest wybitną literaturą. Irytuje zwracanie się do czytelników per „wy”, per „zaraz tu państwu powiem, jak JEST”. Trąci to mentorskim wdrapywaniem się na ambonę. Kompozycyjnie jest to opowieść chaotyczna, często powtarzająca się, samozapętlająca, rozwodniona, a postacie współwystępujące z Krystyną są tekturowe, potraktowane szkicowo, więc nieprzekonujące. Istnieje wiele skrótów myślowych jasnych dla autorki, a dezorientujących czytelnika. Stylistycznie zdarzają się niezgrabności i oczywistości. Deklaratywność jest najsłabszą cechą tej książki: „Ponieważ w środku jesteś spiętym, wystraszonym ciałkiem, które wolałoby porozumiewać się z otoczeniem za pomocą dziwnych dźwięków, a nie zdań wielokrotnie złożonych z orzeczeniem, bo przecież słowa nie oddają stanów emocjonalnych i nie są zdolne wyrazić tego, co najważniejsze, oraz ponieważ nie za bardzo masz z kim podzielić się tą refleksją”; „wstyd mi zapycha klatkę piersiową”, „pilotka nocy”. Na koniec cała opowieść traci rozpęd i w zasadzie sama siebie neguje, bo wiemy już, że picie i branie jest złe, a i tak Krystyna czasem wraca sobie do nałogu. Owszem, powiedziane jest, że nawroty są tabu i stwierdzenie, że się zdarzają większości uzależnionym, jest próbą egzorcyzmowania tego tabu. Niemniej nie ma próby reinterpretacji tego tabu, dookreślenia przyczyn i skutków. Rzecz opisana na trzystu stronach nagle urywa się w próżni: „I w połowie lipca stwierdziłam, że to już musi być koniec. Jedyna poradnia, która mogła mi pomóc, ma w nazwie MONAR. Chodzę tam do dziś. Ale w dalszym ciągu jeśli jestem zmęczona i poczuję ten zapach, to nie umiem się powstrzymać. To nie chcę się powstrzymywać. Nie powstrzymasz mnie. To jest prawda o tabu. Przeczytaj to i przytul mnie”. I to jest właśnie szantaż emocjonalny na czytelniku. Jak można oceniać kogoś, kto chce, byśmy go przytulili? Myślę też, że „Najgorszy człowiek świata” jest zachowawczą książką, która nie wykorzystała swojego potencjału. Halber pokazuje picie w wersji unisex, wbrew wstępnym oczekiwaniom. Bo picie kobiece nie jest tym samym, co picie męskie, nie można udawać, że to jest jedno i to samo, bo – jak już zostało powyżej powiedziane – są to dwie skrajnie różne opresje. Kalectwo systemu pomagania uzależnionym w Polsce zostało ledwie poruszona. A szkoda, bo metody pracy z osobami uzależnionymi są przestarzałe, w ludzkich duszach dłubać mogą ludzie, którzy skończyli zaocznie psychologię w wieku lat 40, i są to ludzie, nad którymi tak naprawdę nie ma żadnego nadzoru. Nie ma systemu zapobiegającego nadużyciom władzy/wiedzy ze strony terapeutów, nie ma superwizji. Gdyby użyć nomenklatury analizy transakcyjnej, należałoby powiedzieć, że niezmiennie od kilkudziesięciu lat terapeuci grają z podopiecznymi w jedną i niezmienną grę: „nie jesteś okej”; grę, w której terapeuta jest osądzającym Rodzicem, a pacjent – Dzieckiem, więc emocjonalnym petentem. Nie ma partnerstwa, nie ma dialogu. Racja jest jedna. I to jest więcej niż groźne. Język jest emocjonalny, bez dystansu i dyscypliny. Wynika to z wielokrotnie podkreślanego rysu autobiograficznego książki. Wewnętrzna cenzura jest wtedy dużo trudniejsza. To książka zachowawcza i w półkroku. Ani poradnik, ani pamiętnik, ani powieść. Półśrodek. Autobiografizm jest konwencją, do której zostaliśmy zaproszeni. Nie stanowi jednak przepustki do istotności. Talent zaczyna się tam, gdzie kończy zgrabne sprawozdanie. Pióro Halber tak naprawdę zweryfikuje kolejna, fabularna książka. Małgorzata Halber, „Najgorszy człowiek na świecie” Znak Literanova Kraków 2015

kiedy alkoholik zapije się na śmierć